piątek, 29 grudnia 2017

O tym jak zwariowałam

29.08.17.
    Wieczorem usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu, ale było mi obojętne, kto. Mógł to być nawet seryjny morderca, nie zdołałoby mnie to wyrwać z łóżka. Nasłuchiwałam nieznacznej krzątaniny, aż w końcu drzwi do mojego pokoju otworzyły się i stanął w nich ojciec.
- Już w łóżku? - zdziwił się.
- Jeszcze z niego nie wstałam - odparłam cicho. Ojciec rozejrzał się.
- Powinnaś się w końcu rozpakować. Mam wolne do następnego poniedziałku - zakomunikował i zapadła niezręczna cisza. - Zjesz ze mną kolację? - spytał w końcu. - Przyniosłem hawajską.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Po dwudniowej głodówce wizja ananasa z szynką jawiła się niezwykle kusząco. Kiwnęłam głową i zgramoliłam się z łóżka z lekkim trudem. Poczułam jak kręci mi się nieznacznie w głowie.
- Brałaś coś? - ton ojca od razu stał się oschły. Nienawidzę, gdy tak niespodziewanie się zmienia. Czuję jak maleję, gdy mówi do mnie w taki sposób. Ręka staje się rączką, noga nóżką... Zupełnie tak jak pisał Gombrowicz.
- Nie - odparłam cicho - po prostu źle się czuję.
Zapadła cisza, podczas której czułam na sobie wzrok ojca, gdy mój był wbity w ziemię.
- Porozmawiamy w kuchni. Chodź - rzucił, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Spojrzałam po sobie. Dłonie mi drżały. Chciałam mu powiedzieć, że gdy tak do mnie mówi, czuję się bezwartościowa. Że powinien zapytać czy wszystko ze mną w porządku, zwrócić uwagę na to, że jestem smutna, wesprzeć mnie. Chciałam mu powiedzieć, że od dwóch dni jestem w niemocy, że potrzebuję go i czuję się krucha jak nigdy. Że boję się nowej szkoły, matury, studiów, przyszłości. Zamiast tego zacisnęłam zęby i poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole, naprzeciwko ojca i sięgnęłam po kawałek pizzy. Była zimna, ale wciąż smaczna.
- Kiedy ostatnio się myłaś? - spytał. Zarumieniłam się.
- Dwa dni temu - odparłam, zażenowana tym jak się zaniedbałam. Tyle samo czasu nie zmieniałam ubrań, a włosy miałam tłuste i potargane. Spojrzałam nieśmiało na ojca. Jego twarz wyrażała skonsternowanie.
- Umówię cię do lekarza - stwierdził. Spojrzałam na niego pytająco. - Do psychiatry - dodał po chwili. - Kontrolnie. Masz dużo stresu, nie zaszkodzi jeśli porozmawia z tobą specjalista.
- Uważasz, że skończę jak mama? - poczułam jak gula w gardle rozrasta się, utrudniając mi oddychanie. Zapadła cisza, podczas której wróciły do mnie wspomnienia odwiedzin w na oddziale zamkniętym. Poczułam jakby świat skurczył się do mnie samej, małej, roztrzęsionej. I chociaż widziałam jak ojciec podchodzi, mówiąc coś do mnie, nie słyszałam nic poza niespokojnym biciem własnego serca. Poczułam się jakby jakaś niewidzialna istota usiadła mi na klatce piersiowej i chwyciła za gardło. Przez myśl przeszły mi legendy o zmorach. Z trudem połknęłam tabletkę, którą dał mi ojciec. Rzeczywiście, skończę jak ona. Zamkną mnie. Nafaszerują lekami i odbiorą osobowość. Nic ze mnie nie zostanie. Nic. Będę jak ona. Pusta. Uśmiechnięta. Bez życia w oczach. 
Po dłuższej chwili zorientowałam się, że ojciec mnie przytula. Zesztywniałam. Nie pamiętam kiedy ostatnio to robił. Chyba odkąd mama...
Powoli się uspokoiłam. Ojciec zaniósł mnie do łóżka, a ja pozwoliłam sobie na pierwszy od wielu miesięcy nieprzerwany sen do rana.


|| tumblr || facebook ||

wtorek, 26 grudnia 2017

Kto wie na kogo bym wyrosła, gdyby nie te pięć piekących razów otwartą dłonią?

28.08.17.
     Nie pisałam od kilku dni, bo nie było o czym. Zamknęłam się we własnym świecie, odcięta od rzeczywistości. Niby spędzałam czas ze znajomymi... Ale za maską uśmiechu i obietnic o rychłym zobaczeniu się kryła się apatia. I było mi z tym dobrze, naprawdę. Lubię, gdy obojętność zagłusza emocje. Niestety nie jest to trwałe rozwiązanie. I właśnie dzisiejszego ranka przestało działać.
Obudził mnie mój własny krzyk. Oczy miałam we łzach i czułam jak po moim czole spływał pot. Usiadłam. Przyśnił mi się koszmar, ale już po chwili nie byłam w stanie sobie przypomnieć, jaki. Moją uwagę przykuło obce otoczenie. Szary pokój wypełniony pudłami. No tak, pomyślałam, już po przeprowadzce.
Poczułam jak w gardle narasta mi gula. I nie rozstałam się z nią aż do wieczora, gdy o tym piszę. Nie miałam ochoty wstawać dziś z łóżka. Nic nie zjadłam. Mój dzień wypełniło oglądanie seriali przerywane drzemkami. Nie byłam w stanie zmusić się do zrobienia czegoś ponad to. Ojca nie było w domu, nikt do mnie nie zajrzał. Mimo dźwięków messengera czułam się osamotniona.
     To nie tak, że ojciec nigdy wcześniej mnie nie uderzył, ale nie, żeby był jakimś potworem, zdarzyło mu się to tylko pięć razy. Czy ja go usprawiedliwiam, czy to naprawdę nic takiego?
Każdy raz bardzo dobrze pamiętam. Żaden nas nie zbliżył.
Ale może sprawiły, że jestem lepszym człowiekiem, bo kto wie na kogo bym wyrosła, gdyby nie te pięć piekących razów otwartą dłonią?
Mimo wszystko wolałabym, żeby ojciec czasem mnie wysłuchał. I może... przytulił?
Nie mogę dalej pisać, bo zbiera mi się na płacz. A od płaczu boli głowa. Zresztą, Legion sam się nie obejrzy. Chwilami naprawdę utożsamiam się z głównym bohaterem.

|| tumblr || facebook ||

piątek, 22 grudnia 2017

Trzask, dzwonienie w uszach i pieczenie policzka (III)

23.08.17.
     Przełamałam niechęć do życia i poszłam na imprezę. Długo zastanawiałam się czy w ogóle mówić znajomym o tym, że przeprowadzam się do Warszawy, ale wreszcie zebrałam się w sobie by poinformować Stefkę... W końcu to przyjaciółka z ławki. A ona zaraz powiedziała wszystkim dookoła. I zwykła domówka przerodziła się w przyjęcie pożegnalne. Było mi trochę niezręcznie, bo nie przepadam za byciem w centrum uwagi, ale muszę przyznać, że gdy o tym wspominam to oczy robią mi się mokre od łez. Reakcje ludzi były wspaniałe. Nie sądziłam, że jestem tak ważna dla znajomych z liceum. Nigdy nie usłyszałam tylu miłych słów w tak krótkim czasie! Przez to jest mi jeszcze smutniej z powodu przeprowadzki. Ale jednocześnie jest też jakoś... raźniej?  
Stefa pochrapuje cicho na sofie w moim pokoju a ja siedzę przy biurku i skrobię w notatniku.
Złość na ojca i przeprowadzkę powoli ustępuje miejsca zobojętnieniu. Prawdopodobnie pomogło w tym wino.

24.08.17.
     Obudził mnie zapach tostów. Dopiero po chwili dotarło do mnie jak bardzo boli mnie głowa. Wstałam i poczłapałam do kuchni, gdzie krzątała się Stefania.
- Herbaty? - zapytała radośnie. Długie czarne włosy upięła w niedbały kok, a na bladej twarzy nie został nawet ślad po wczorajszym makijażu, ale wciąż wyglądała ślicznie. Ja z kolei nie chciałam patrzeć w lustro. Czułam się spuchnięta i okropnie skacowana.
- Chętnie - odparłam nieco zachrypniętym głosem i usiadłam przy stole. Gdy Stefania podała mi kubek z pysznym naparem, od razu go opróżniłam.
- O rany, dziewczyno! Naprawdę wczoraj zabalowałaś - zaśmiała się. Przytaknęłam tylko i zabrałam się za tosty, słuchając kojącego głosu Stefy. - Wiesz, po maturze będę aplikować na UW. Może wcale nie rozdzielimy się na długo?
Otworzyłam szerzej oczy.
- Byłoby... - nie dokończyłam, bo usłyszałam odgłos klucza przekręcanego w zamku. Zamilkłam. Do domu wszedł ojciec. Nie widziałam go odkąd poinformował mnie o przeprowadzce. A on tylko stanął w progu i zaczął się nam wnikliwie przyglądać. Poczułam się bardzo nieswojo i widziałam, że Stefa też. On naprawdę wie jak uprzykrzyć mi życie.
- Pora już na ciebie - zwrócił się do Stefanii spokojnie i nic w tonie jego głosu nie wskazywało na to, co stało się później.
- Jasne, proszę pana - odparła nieśmiało moja przyjaciółka, przytuliła mnie na pożegnanie i po chwili już jej nie było.
- Co ty robisz? - burknęłam. - Najpierw niespodziewana przeprowadzka, a teraz...
- Lepiej zamilknij - przerwał mi. Podszedł i wtedy dostrzegłam tę nieznaczną, drgającą zmarszczkę między jego brwiami. Wiedziałam co to oznacza. Był zły. - Śmierdzisz jak gorzelnia. Masz coś na swoje usprawiedliwienie?
Nie odpowiedziałam.
- Tak jak myślałem - rzucił z dezaprobatą. Nie wytrzymałam. Poczułam jak na nowo wzbiera we mnie złość.
- I co zrobisz? Zamkniesz mnie na klucz? Bo jak inaczej dopilnujesz szlabanu, skoro i tak całymi dniami nie ma cię w domu?
- Już naprawdę nie wiem co mam z tobą zrobić - warknął.
- Może zacząłbyś mnie traktować jak człowieka?! - wrzasnęłam niekontrolowanie.

Trzask. Dzwonienie w uszach. Mimowolne łzy i pieczenie policzka. Ojciec odwrócił się i podążył w stronę swojego gabinetu, zostawiając mnie samą i oszołomioną. ,,Należało ci się" - szepnął cichy głosik w mojej głowie. Więc dlaczego do tej pory nie opuszcza mnie poczucie niesprawiedliwości?


ASK || wattpad || tumblr || facebook

niedziela, 17 grudnia 2017

5 powodów, dla których nie lubię Warszawy (II)

21.08.17.
     Dzisiaj nie wydarzyło się nic wyjątkowego. Większość dnia spędziłam oglądając Netflixa.  Zmieniłam status na fejsbuku na ,,wolny". Wypiłam za dużo kawy. Zbliża się czwarta w nocy, na dworze jaśnieje, a kofeinowe poddenerwowanie zmieszane z przeprowadzkowym stresem nie pozwalają mi spać, więc piszę.
Nie lubię Warszawy. Zrobiłam na szybko listę powodów, dlaczego:
1. moja matka tam mieszka;
2.  facet mojej matki tam mieszka;
3. ul. Wiejska;
4. Warsaw Shore;
5. no i ostatni, najważniejszy powód: zostałam zmuszona by w niej zamieszkać. W klasie maturalnej. 400 kilometrów od miejsca, w którym się urodziłam i wychowałam.

22.08.17.
      O siódmej obudził mnie dzwonek do drzwi. Przywitała mnie w nich Małgorzata - podwładla a.k.a. niewolnica mojego ojca.
- Co tym razem kazał Ci zrobić? - spytałam, przepuszczając ją w drzwiach.
- Mam pomóc Ci się pakować - odparła sucho i od razu poszła do kuchni. Westchnęłam i podążyłam za nią wzrokiem.
- Oczywiście ojciec mnie nie uprzedził - burknęłam pod nosem, nasłuchując krzątaniny Małgorzaty. Wstawiła wodę i zaczęła przetrząsać szafki.
Ziewnęłam przeciągle i potarłam oczy. W pierwszej chwili rozważałam powrót do łóżka, w końcu prawie nie spałam tej nocy, ale przyjemny, gorzki zapach zwabił mnie do kuchni.
- Powinnaś doceniać to co masz - powiedziała Małgorzata, zerkając na mnie z ukosa.
- Bardzo doceniam tę kawę, dziękuję - uśmiechnęłam się i pociągnęłam łyk.
- Mówię o twoim ojcu - odparła z dezaprobatą.
A więc - pomyślalam - powinnam być wdzięczna za to, że się ze mną nie liczy i traktuje mnie jak bezwolne dziecko?
- Potraktuj to jako szansę na rozwój. Ile można tkwić w strefie komfortu? - dodała po chwili i w milczeniu zabrała się za zabezpieczanie ceramiki. Nie odpowiedziałam na to. Dopiłam kawę i zabrałam się za pakowanie.